13 go lutego byliśmy jeszcze raz, ostatni przed porodem, na USG. Atmosfera była coraz bardziej gorąca i nerwowa. Kojec położniczy przygotowany, ręczniki papierowe i bawełniane, pościel, maty chłonne, glukoza, wapno, nasze łóżko wstawione do porodówki, nożyczki chirurgiczne do zaciskania pępowiny, waga, zeszyt, termometr… Chyba już wszystko…
O 15-ej 14 -go lutego zaczęły się skórcze. Poród zaczął się, a trwał do 18-ej 15-go lutego. Ponad 24-godziny w napięciu. Odsysanie, pomaganie Tannie, masowanie małych, zaciskanie pępowiny, przystawianie do sutka.
Cud narodzin.
3 dziewczynki i 5 chłopcow. Każde na literę “R”. Dlaczego?
Dzięki mojemu nieżyjącemu ojcu – Ryśkowi – kocham psy. To z nim jeżdziłam na wystawy do Sopotu, by je obserwować. To on w tajemnicy przez mamą sprowadzał do naszego małego mieszkania cztery łapy. To on, pasjonat boksu, z którym chodziłam na walki do dawnej hali w Stoczni Gdańskiej, byłby wniebowzięty na myśl, że moje życie poświęcę psom i mój pierwszy miot będzie nosił imiona sławnych bokserów.
Risty fioletowa, Rijker czerwona, Rinkeed srebrny, Ritchie Willie pomarańczowy, Root J. żółty, Ravelo zielony, Ramey niebieski, różowa Ryan.